niedziela, 19 lipca 2009

3. Fallona gest, czyli o nowozelandzkiej gościnności

W czasie olimpiady w Moskwie w 1980 roku, "życzliwa" publiczność 'radziecka' dzielnie pomagała Kozakiewiczowi w sportowych zmaganiach. Po wygraniu konkurencji, nasz zawodnik podziękował miłej publiczności. I w ten sposób narodził się tzw. Kozakiewicza gest (znany w moim dzieciństwie jako: tu się zgina dziób pingwina).

Zachowanie Kozakiewicza było reakcją na brak obiektywności tzw. widza radzieckiego. Telewizja polska wielokrotnie "Kozakiewicza gest" emitowała. Gest ten przysporzył zawodnikowi ogromną sympatię ze strony polskiej publiczności. Bo nasz zawodnik "nie dał się".

Ostatnio byliśmy świadkami turnieju piłkarskiego – mistrzostw świata juniorów, które odbywały się w Nowej Zelandii. W czasie tego turnieju narodził się Fallona gest. Oddajmy teraz głos trenerowi polskiego zespołu Michałowi Globiszowi: "Pierwszy raz w mojej 25-letniej karierze zdarzyło mi się, że kiedy po meczu chciałem pogratulować szkoleniowcowi Nowozelandczyków, ten pokazał mi środkowy palec skierowany do góry i powiedział: !".

Globisz i wielu z naszego środowiska widzi w tym geście irracjonalną reakcję człowieka zagrożonego utratą pracy. Nie przekonało mnie to, więc poszukam własnej interpretacji "Fallona gestu". Musimy przyznać się, że właściwie każdemu z nas – tj. Polakom mieszkającym w Nowej Zelandii – to "gościnne" społeczeństwo pokazało "środkowy palec skierowany do góry". Zacznę od siebie. Przy ocenie moich kwalifikacji przez NZQA mój dyplom uzyskany na Wydziale Elektroniki Politechniki Warszawskiej został uznany za równorzędny stopniu bakałarza z nowozelandzkiej uczelni. Zatem według Nowozelandczyków nie uzyskałem nawet stopnia magistra! Idźmy dalej.

Jeden z profesorów Uniwersytetu w Auckland uznał mój doktorat z fizyki ciała stałego za równorzędny pracy magisterskiej napisanej w tutejszym uniwersytecie. Na moje protesty odpowiedział bez żenady: nie słyszałem o warszawskiej uczelni. Czyli ze swojej głębokiej niewiedzy uczynił podstawę oceny! Dodam, że doktorat uzyskałem na Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej Politechniki Warszawskiej. Nieskromnie dorzucę jeszcze, że wydziały, których dyplomami się szczycę, należą – w powszechnym mniemaniu – do elitarnych na Politechnice Warszawskiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ów środkowy palec pokazano nie tylko mnie, ale również i Radom Naukowym wydziałów, które nadały mi stopnie naukowe.

Jest to szczególnie przykre w sytuacji, gdy znany mi jest poziom tutejszych uczelni. Nawet poznałem jedną z przyczyn tegoż poziomu: jeżeli reguły rynkowe zastosuje się do uczelni, trzeba niestety obniżyć poprzeczkę, by w ten sposób zwabić klienta-studenta. Bo ten student wnosi słone opłaty, dzięki którym ta uczelnia utrzymuje się przy życiu. Bogu dzięki, ten mechanizm nieznany jest w polskich, państwowych uczelniach.

Kiedyś redaktor Bogdan Nowak (producent audycji radiowej dla polonii nowozelandzkiej) zapytał mnie żartobliwie, czy mógłbym napisać coś pozytywnego o Nowej Zelandii. Owszem, ale pod warunkiem, że felieton zostanie wyemitowany pierwszego kwietnia.

Może, drodzy czytelnicy, pomożecie mi napisać felieton, który nie musiałby czekać aż tak długo na emisję? W przeciwnym wypadku utwierdzę się w przekonaniu, że o Nowej Zelandii można pisać (i mówić) pozytywnie tylko owego szczególnego dnia, kiedy płatamy sobie wzajemnie różne, drobne figle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz