niedziela, 19 lipca 2009

12. Oscar dla Wajdy widziany oczyma emigranDa

Z listu gratulacyjnego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej do Andrzeja Wajdy: "Raduję się, że dziś nie tylko Polska wyraża Panu swój szacunek i podziękowanie, ale także cały świat (podkr. moje – C.I.), znamienite środowiska twórców i ludzi kultury".

Prezydentowi wtóruje marszałek Sejmu we własnym liście gratulacyjnym: "To bardzo istotne, że twórczość tak nierozerwalnie związana z naszymi narodowymi wartościami została doceniona na świecie (podkr. moje – C.I.). Najbardziej prestiżowa nagroda filmowa w rękach polskiego reżysera – to powód do dumy dla wszystkich Polaków".

"Cały świat" to 39 osób, bo tyle liczy Rada Gubernatorów Akademii, która przegłosowała kandydaturę Wajdy. Ten wynik głosowania "to również (podkr. moje – C.I.) rezultat długotrwałego lobbingu, prowadzonego przez Polaków, działających w amerykańskiej branży filmowej". Jedna z osób, które prowadziły w Hollywood kampanię na rzecz Oscara dla Wajdy była reżyser Agnieszka Holland.

"- Po prostu cieszę się, ze mogliśmy mieć maleńki (podkr. moje – C.I.) wpływ na to" – powiedziała pani reżyser.

Teraz małe sprostowanie. Wzrosła liczba ludności owego "całego świata": do 39 osób trzeba dodać liczbę osób, które miały "maleńki wpływ".

Przedstawiciele amerykańskiego środowiska filmowego też bredzą. Na przykład Richard Pena, prezes stowarzyszenia filmowego przy nowojorskim Lincoln Center.
- Wajda jest jednym z największych artystów kina w okresie powojennym. Jego utwory wytyczyły standard, do którego przymierzają się inni – ocenił Pena.

Taka wypowiedź w ustach Amerykanina jest prowokacją. A i sam Pena ma "zgagę moralną", bo dodaje:

"Z komercyjnego punktu widzenia Wajda od dłuższego czasu (podkr. moje – C.I.) nie był specjalnie widoczny w USA…".

Do amerykańskiego bełkotu na temat wartości Wajdy dołączył Michael Wilmington, krytyk filmowy "Chicago Tribune". Ów pan chełpi się "że uhonorowanie zagranicznego reżysera ma szczególne znaczenie w USA, gdzie widzowie, traktujący film wyłącznie jako rozrywkę, ignorują na ogół (podkr. moje – C.I.) światowe kino".

Powyższe zdanie oznacza dla mnie (jako dobrowolnego emigranDa), że Amerykanie wyżej cenią sobie wyniki meczów hokejowych lokalnej ligi od filmów Wajdy. Myślę, że Amerykanie nie mają prawa do bezczeszczenia kultury polskiej (podobnie nie mieli żadnego prawa do niesienia "internacjonalistycznej pomocy" dla Kosowa). Wajda jest wielki i bez amerykańskich nagród.

Powróćmy do pana Wilmingtona. Powiada on:
"- Nie uważam, by polski kontekst historyczny specjalnie przeszkadzał w odbiorze filmów Wajdy”.

Być może ma rację. Ja z kolei chciałbym podzielić się swoimi spostrzeżeniami nagromadzonymi w dalekiej, prowincjonalnej Nowej Zelandii. Pierwsza sprawa: o nagrodzie dla Wajdy nie było najmniejszej wzmianki w mediach nowozelandzkich (co z tym "całym światem" pana marszałka i pana prezydenta?). Druga sprawa: był w Nowej Zelandii Jerzy Hoffman ze swoim filmem "Ogniem i mieczem". Prasa nowozelandzka – poinformowana o przyjeździe reżysera – nie wykazała najmniejszego zainteresowania. To prztyczek w nos wymierzony polskim megalomanom.

Projekcja filmu była reklamowana w telewizji (za pieniądze Polaków tu mieszkających). Żadnego odzewu ze strony Nowozelandczyków. Jeden z nich usprawiedliwiał się, że napisy (angielskie) przeszkadzałyby mu w oglądaniu filmu! Mimo, że polskiego nie znał ni w ząb…

Myślę, że społeczeństwa USA i NZ są podobne. Mają wspólny język, a przecież od języka w bardzo silnym stopniu zależy percepcja świata zewnętrznego. Moje założenie jest takie: wnioski, jakie można wyciągnąć o mieszkańcach Nowej Zelandii są słuszne także w odniesieniu do obywateli Stanów Zjednoczonych.

Adam Michnik krzyczy w Internecie: Andrzej Wajda, wielki artysta… Czyżby w to wątpił? Amerykanie mają rozwiać wątpliwości? Czy Wajda potrzebuje poklepywania ze strony Amerykanów?

Swoją drogą Amerykanie lubią grać rolę "dobrych wujków", lubią zabawiać się cudzym kosztem. Dowód? Choćby taka loteria wizowa… Albo też inne nagrody proponowane zafascynowanemu Ameryką swiatu. Tyrmand pisał: "…za najwyższą wygraną, za los na loterii życia uznawany jest wyjazd do Stanów Zjednoczonych". Od fascynacji Ameryką nie są wolni również artyści.

Oscar dla Wajdy "za całokształt" to wyraz amerykańskiego poczucia humoru. Nagroda "za całokształt" jest chyba mimowolnym potwierdzeniem ośmieszanego do niedawna Marksowskiego prawa przechodzenia ilości w jakość.

Pozycja emigranDa pozwala mi widzieć sprawy ostrzej. Pozbyłem się chyba dożywotnio megalomanii. I staram się widzieć Polske oczyma nie-Polaka. Dlatego pytam (za komisarzem Rybą): "Kiler, po co ci ten mecz! Mało ci zaszczytów, popularności?".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz