niedziela, 19 lipca 2009

10. Polonia (nowozelandzka)

Po jednym z moich radiowych felietonów redaktor Bogdan Nowak wyemitował piosenkę Góralu, czy ci nie żal…. Jest tam dalej sugestia "…wracaj do chat". Może i ma rację. Bo ktoś moje felietony może odebrać i tak: chodzi jeleń po rykowisku i ryczy, bo ma cieżkie życie. To znane powiedzonko Kazimierza Brusikiewicza, popularnego "panie Malinowski".

Nadarza się okazja, aby zająć się tutejszą, nowozelandzką polonią. Choćby w ramach rewanżu za zadedykowaną piosenkę.

W jednej ze swoich audycji redaktor Bogdan Nowak przedstawił sprawozdanie z "zebrania literackiego". Pan Bogdan ubolewał, że ludzie, którzy chcą zajmować się literaturą, nie wykazali więcej pomysłowości w nazwaniu swojego kółka zainteresowań. Pomogę im przedstawiając swoją propozycję. A może tak nazwać te spotkania warsztatami literackimi? Być może są tu ludzie rozmiłowani w języku telewizyjnym z okresu, kiedy swój urząd sprawował towarzysz Kazimierz Barcikowski.

W sprawozdaniu z "zebrania literackiego" wyeksponowany został wiersz Słowackiego Smutno mi Boże. Mam pytanie: a dlaczegóż to smutno? Przecież Polska jest teraz krajem demokratycznym. Każdy może pozbyć się smutku w bardzo prosty sposób: wykupując w Green Light Travel bilet w jedną stronę. Zatem też mogę w tym miejscu zanucić: "wracaj do chat".

Skoro jesteśmy przy Słowackim, mam propozycję. Przy następnych "warsztatach literackich" należałoby omówić ten utwór Słowackiego, który wszyscy przerabialiśmy w I klasie liceum: jest tam opisany wariat, który wzniósłszy ramię twierdzi, że podtrzymuje w ten sposób cały świat. Ma to związek ze środowiskiem emigracyjnym. Oto weźmy najnowszy numer czasopisma Password (a magazine for new speakers of English). W artykule pt. Changing jobs in New Zealand, Tania Pavlenko, Rosjanka z Rygi przedstawia swoja "karierę" (cudzysłów uzasadniony) w Nowej Zelandii. Była w swoim kraju geofizykiem. Wnoszę stąd, że ma wyższe wykształcenie. Po zorientowaniu się, że jest bez szans w znalezieniu pracy w zawodzie, dokonuje odkrycia: I decided to look for another job.

Decyzja okazała się słuszna: Tania Pavlenko znalazła pracę jako "a laboratory assistant" w szkole. I wykonuje teraz czynności, którym można sprostać po kilkudniowym zaledwie przyuczeniu. W sumie można byłoby ze smutkiem pokiwać głową nad losem Tani Pavlenko. Jest to jednak niemożliwe, bo pani Tania kończy opis swojego sukcesu na nowozelandzkim rynku pracy stwierdzeniem: I liked my old job, but I enjoy my new job much more. Kiedyś Mieczysław Jastrun spłodził wiersz pt. "Ja, Anna Żywioł". Owa Anna mówiła o wdzięczności, jaką czuje dla władzy ludowej za to, ze ta władza nauczyła ją wielu pożytecznych rzeczy, m. in. czytania i pisania. Po tylu latach Annę Żywioł zastąpiła Tania Pavlenko. I myślę, że nie tylko ona. Przyjrzyjmy się sobie. Przecież i w naszym środowisku znajdziemy ludzi, którzy sklonni są powtarzać dowolne brednie spreparowane przez chciwych, obłudnych Nowozelandczyków. Bo prowincjusz nigdy nie przyzna się do upadku. To nie ja, to Tyrmand (Leopold).

A oto dalsza moja propozycja. Dlaczegóż nie można byłoby zająć się przy kolejnych "warsztatach literackich" książką Krzysztofa Starzyńskiego pt. "Uśpiony agent"? Nieprzypadkowo wybrałem tę książkę. To idealny przykład na zilustrowanie psychopatologii życia emigracyjnego. Ale o tym przy kolejnym spotkaniu z Państwem. Teraz tylko moja sugestia: książka Starzyńskiego powinna być czytana równolegle z "Obłędem" Jerzego Krzysztonia. Bohaterem Obłędu jest facet, któremu ubzdurało się, że jest… agentem obcego wywiadu. Zaprosił go kiedyś znajomy do lokalu o nazwie Kryształowa. Dlaczego zaproszono mnie do Kryształowej? – pytanie to dręczyło bohatera. Aż chory umysł podsunął rozwiązanie. Widocznie "centrala" bardzo wysoko ocenia jego działalność i dano temu wyraz poprzez zaproszenie do Kryształowej (a nie np. do Popularnej, czy Pospolitej). A zadania tego podjął się znajomy, który "naprawdę" jest kurierem!

Czy zastanawialiście się Państwo nad tym, dlaczego każdy tzw. Polonus stara się być przynajmniej raz w roku w Polsce? Tęsknota? Nie, proszę Państwa. To zbyt prostackie wytłumaczenie. Ja znalazłem wyjaśnienie tego faktu w książce Jerzego Putramenta. Tytułu nie pamiętam (być może Na drogach Indii). Napisana jakieś 30 lat temu. Putrament postawił mniej więcej taką diagnozę: egzotyka ma sens tylko wtedy, gdy zostanie skonfrontowana z miejscem rodzinnym. Znaczy to tyle, że trzeba przyjechać, pokazać się sąsiadom, zamanifestować swoją domniemaną odmienność, mająca sugerować przynależność do "lepszego" świata. I wracać, żeby po roku pobytu w raju (czy też czyśccu) na nowo dokonać konfrontacji po to, aby uzasadnić swój dalszy pobyt w raju (czy tez czyśccu). Tych częstych podrózy do kraju nie da się wytłumaczyć tęsknotą, bo następny ruch to już tylko szach-mat: góralu, jeśli ci żal, wracaj do chat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz