sobota, 18 lipca 2009

1. Pytania

Byłem kiedyś na francuskim filmie o powyższym tytule. Przetłumaczono go na polski jako tortury. I słusznie. Bo i widza łatwiej zwabić i celnymi pytaniami też można do muru przycisnąć (co nie kojarzy się przyjemnie).

Po wysłuchaniu fragmentów wywiadów udzielonych reporterowi Radia Koszalin, zadałem sobie pytanie: dlaczego Polacy od lat mieszkający w Nowej Zelandii tak mało wiedzą o tym kraju? A może instynkt samozachowawczy każe im sugerować owa niewiedzę?

Jeden z rozmówców, po ujawnieniu faktu dwukrotnego załamania nerwowego (dwukrotnie wymagał "podreperowania ducha" - jak to sam określił) powiada, że Nowa Zelandia to kraj olbrzymi z małą liczbą ludzi, więc nic tylko przyjeżdżać! Po tak nieprzyjemnym doświadczeniu osobistym namawiać innych do przyjazdu? Dlaczego?

Inny rozmówca uwypuklał nieistnienie w Nowej Zelandii przepaści pomiędzy bogatymi a biednymi. Skąd czerpał te informacje? Z bzdurnych broszurek pięknie rozłożonych w biurach imigracyjnych? Czy tak trudno przyjrzeć się mieszkańcom Nowej Zelandii? A gazety? Niejednokrotnie już pisano o szerzącej się gruźlicy. Bogaci na nią raczej rzadko chorują. Więc kto? Zatem jest to społeczeństwo egalitarne? Z pewnością tak: w bzdurnych broszurach pięknie rozłożonych w biurach imigracyjnych.

Kolejny rozmówca podał interpretację masowej ucieczki ludzi z Nowej Zelandii: 19 tysięcy rocznie, co przy 3,5 milionowej populacji jest liczbą przerażająco dużą. Spora część uciekinierów ląduje w Australii w złudnej nadziei, ze tam bedą traktowani jak ludzie. Przez naszego rozmówcę fakt ten został przedstawiony niemalże w kategorii zachcianki. Nowa Zelandia jest piękna, dostatnia, spokojna. Jeżeli ktoś szuka większych wrażeń, tłoku, spalin, niech zatem wyrusza w świat, choćby do Australii. Nie muszę nikogo w tym miejscu przekonywać, że takie wyjaśnienie ucieczki ogromnej (względnej) liczby ludzi proponuje właśnie nowozelandzka propaganda.

Przemilcza ona fakt wycofywania się wielu firm. Czyżby szefowie tych firm także szukali silniejszych wrażeń poza Nową Zelandią? Więc dlaczego uciekają? Odpowiedź może być tylko jedna: przyczyną są kardynalne błędy w dziedzinie polityki. Wyobraźmy sobie, że Dawid odrzuca procę przed walką z Goliatem. Wynik walki nietrudno przewidzieć. Jednostronne otwarcie się Nowej Zelandii na rynki światowe można porównać z połamaniem procy przez Dawida. Oczywiście mogłoby to mieć miejsce przy założeniu, ze wcześniej Pan Bóg odebrał Dawidowi rozum. Teraz Goliat przygląda się ze zdziwieniem nowozelandzkiemu Dawidowi i zalewa jego rynek tanimi, tandetnymi towarami.

Można snuć domysły, dlaczego Nowa Zelandia połamała swoją procę (tj. bariery celne). Nie był to najszczęśliwszy ruch w próbie przełamania izolacji geograficznej. Bo ta izolacja jest, niestety, wyrokiem. Nie zmienią tego faktu brednie, że w dobie internetu, szybkich połączeń lotniczych odleglość się nie liczy. Życie mówi zupełnie co innego.

Po przyjeździe do Nowej Zelandii zacząłem chodzić na rękach. Zdziwionym tym widokiem odpowiadałem, że muszę, bo w przeciwnym wypadku grozi mi chodzenie "do góry nogami" (rzut oka na globus uzasadni moje obawy). Ostatnio przeczytałem w lokalnej prasie o występach polskich dzieci w programie 'bośmy to jacy tacy'. Czy takie programy mają uzasadnienie? Świadomie pomijam dziedzinę psychopatologii. Czy działalność w Wellington zespołu 'Lublin' nie jest właśnie owym staniem na rękach? Biorąc pod uwagę permanentne trudności kadrowe (i finansowe) zespołu, wypada mi sądzić, że nie tylko ja dostrzegam fałsz. Ucieczka w różne stroje ludowe, przyśpiewki "A bośmy to jacy tacy" stanowi dla mnie wyraz rozpaczy, odrzucenia przez tubylcze społeczeństwo.

To, co mogło być racjonalnie uzasadnione np. dwieście lat temu, wcale nie musi być takim w diametralnie innej sytuacji; w sytuacji, gdy z Polski nie trzeba wyjeżdzać za tzw. chlebem. Bo, jak się okazuje, ten polski chleb jest i tańszy i smaczniejszy. Wszelkie stroje, zespoły i przyśpiewki są tylko kiepskim jego surogatem. I dlatego składam wyrazy glębokiego współczucia tym wszystkim odrzuconym, zagubionym, pogruchotanym psychicznie. A sobie życzę szybkiego powrotu do chodzenia na nogach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz